Dziecko czy własne szczęście. Doris Lessing - Piąte dziecko

Całkiem niedawno obejrzałam film pod tytułem "Musimy porozmawiać o Kevinie". Poruszał on ciężki temat, konfliktu, a w zasadzie niechęci pomiędzy matką a synem. Pokazywał matkę, która nie kocha swojego dziecka, ani go nie akceptuje, ale mimo wszelkich przeciwności losu stara się nim opiekować. Oraz dziecko, które od urodzenia nienawidzi swojej matki, będąc dla niej jawnym potworem a dla wszystkich innych ludzi przybierając maskę niewiniątka. Obraz ten był ciężki, również ze względu na trudną ocenę postępowania bohaterki - wolała udawać, że wszystko jest ok niż oddać dziecko do zakładu, w końcu wolała porzucić swoje życie zamiast odciąć się od syna.

Bardzo podobny temat porusza Doris Lessing w książce "Piąte dziecko". Po tą pozycję sięgnęłam akurat z zupełnie innego powodu nie wiedząc, o czym jest ta książka (nie przepadam za czytaniem streszczeń na okładce bo często psują mi lekturę). Wypożyczyłam ją ze względu na to, że była mała objętościowo i napisana przez noblistkę, której twórczość do tej pory była mi obca.

Piąte dziecko to opowiadanie o rodzinnym szczęściu i jego destrukcji. Również porusza trudny temat - czy porzucić osobiste szczęście i doprowadzić do rozpadu rodziny, na rzecz ratowania syna, do którego czuje się obrzydzenie i strach?

Akcja rozpoczyna się w latach 60tych na imprezie firmowej. Poznajemy dwóch bohaterów - Dawida i Harriet, którzy nie pasują do swojej epoki i dobrze czuliby się paręnaście lat wstecz. Nie dla nich rewolucja seksualna, pigułki antykoncepcyjne, późny ślub i mała rodzina. Nie liczą się dla nich przelotne związki i romanse na jedną noc. Mają inny cel w życiu, a przez to odstają od swoich współpracowników i są powodem kpin.
Co nie jest dużą niespodzianką, Harriet i Dawid zakochują się w sobie i planują mieć dużą rodzinę, co najmniej sześcioro dzieci i wielu krewnych dookoła. Realizując ten cel kupują o wiele za duży dom pod miastem a Harriet przypadkowo zachodzi w ciążę.

Żyją sobie w wymarzony sposób, otoczeni przez rodzinę, odwiedzani prawie cały rok przez dziesiątki osób. W ciągu sześciu lat w ich życiu pojawia się czwórka ich dzieci. Wszystkie urodzone w domu w atmosferze wielkiego szczęścia.
Życie tej pary jest dokładnie takie jak chcieli, jego lukier i cukierkowość dla mnie jako czytelnika była mdląca. Aż nagle idylle zaburza piąta ciąża - zupełni inna. Po pierwsze niespodziewana, po drugie płód rozwija się nadzwyczaj szybko i jest wyjątkowo energiczny. Harriet tym razem nie chce tego dziecka, pierwszy raz rodzi w szpitalu w ósmym miesiącu gdyż jak najszybciej chce się pozbyć małego ze swojego ciała.

Samo dziecko jest inne. Jak to mówi bohaterka - przypomina trolla albo gnoma, pierwotnego człowieka, który zostawił swoje geny w rasie ludzkiej, aby kiedyś się uaktywniły. Ben - bo tak ma na imię nowy członek rodziny nie jest słodkim bobasem. Nie potrafi się uśmiechać, tylko szczerzy zęby, nie szczebiocze tylko warczy. Nie zna zachowań społecznych i podpatruje je u innych, a następnie stara się je naśladować choć ich nie rozumie. Jest nadzyczaj silny oraz brutalny. Stanowi zagrożenie dla zwierząt oraz rodzeństwa, zabija psa oraz kota, a przerażone siostry i bracia zamykają się w swoich pokojach.
Jego matka, Harriet, nie może go zaakceptować ani pokochać, choć jak bohaterka wspomnianego wcześniej filmu stara się zobaczyć w nim człowieka. Próbuje się z nim bawić i obudzić w nim prawdziwe dziecko.
W końcu Ben trafia do zamkniętego zakładu, a w domu wraca rodzinna idylla. Przerażone rodzeństwo znowu jest beztroskie i szczęśliwe, a Harriet i Dawid pławią się w swoim wymarzonym życiu.

Tylko, że Ben to rysa. Rysa, która w końcu spowoduje pęknięcie, którego nie da się wypełnić. Matka, nie może pozwolić mu umrzeć i stara się go uratować, przez co traci pozostałe dzieci oraz męża. Wszyscy się od niej odsuwają i obarczają ją winą, za to czym jest Ben.
Autorka nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy rezygnacja z własnego szczęścia jest bardziej bolesna niż życie w idylli z cieniem w postaci współwiny za śmierć swojego dziecka.

Postaci przedstawionych w książce nie da się niestety lubić. Można je obserwować z boku. Ocena zachowania jest trudna. Nie ma tu ani czerni ani bieli, jest szarość - do nas należy określić, czy jest ona bardziej biała czy bardziej czarna.

Mimo dużego potencjału koniec książki wydał mi się niedopracowany. Narastające napięcie opadło i wygasło. Pozostawiło parę niedokończonych wątków, chociaż to mógł być zabieg przemyślany, jako, że podobno istnieje kontynuacja pt. "Podróż Bena".
No cóż, nie planuję po nią sięgać.

Trudny temat i dobry styl oraz język to niestety nie wszystko, mogę ocenić tę książkę co najwyżej na 6 na 10, chociaż uczciwe byłoby 5,5.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Literatura erotyczna - Raczej post 18+ ;)

Rick Yancey - Piąta Fala "Bezkresne morze"

Elias Canetti - Auto da Fe