Literatura erotyczna - Raczej post 18+ ;)

Książki erotyczne, czyli pozycje, które w historii literatury są prawie od zawsze, w ciągu ostatnich lat jednak przeżywają swój renesans, a od zeszłego roku zdominowały listy nowości i bestsellerów dużych księgarni. Wszędzie pełno Greyów, Crossów, różnokolorowych historii i powieści poruszającej wątki BDSM.

Każda z osób, które lubią czytać książki, zapewne miało okazję zetknąć się z tym typem literatury w swojej czytelniczej karierze. Pierwszym "dziełem" z zakresu literatury erotycznej jakie ja miałam okazję przeczytać była "XIII Księga Pana Tadeusza" autorstwa Fredry, która krążyła jako tajne ksero między uczniami w moim liceum.
W tamtych odległych o ponad dekadę czasach, powieści erotyczne nieśmiało przecierały sobie drogę na salony,  pozostając raczej w zakresie mało popularnej literatury niszowej. Wątki były dostępne jednak w amerykańskich horrorach, czasami stanowiąc większość ksiażki - np.  "Trzęsawisko" autorstwa Guy N. Smith'a.

Na studiach przekonałam się, że erotyka stanowiła ważną część powieści średniowiecznych. Pojawiała się w eposach i poezji rycerskiej, czasami była zawoalowana, a innym razem rubaszna.  Często średniowieczni autorzy nie przebierali w środkach i serwowali dosłowne opisy "włóczni, która rzucona z nieba ugodziła biskupa w genitalia, jako kara za rozpustę seksualną" lub opisy "regularnego współżycia rodzeństwa". Pamiętam jak śmialiśmy się na wykładach, gdy nasza lekko zażenowana profesor opowiadała o kolejnych eposach i wierszach z epoki znanej z potępiania cielesności.

Erotyki stały się ogólnie znane wraz z Markizem de Sade i jego powieściami BDSM, a także z książkami jak "Pamiętniki Fanny Hill" a nawet pełną wątków erotycznych, a przy okazji genialną "Naną" Emila Zoli.

Ale dosyć historii. Wracamy w XXI wiek.
Gdzieś około roku 2003-2004 miałam okazję czytać cykl o Śpiącej Królewnie autorstwa Anne Rice. To trzy książki opisujące historię Śpiącej Królewny - Różyczki w sposób inny, niż znana z bajek. Książę nie budzi królewny pocałunkiem ale stosunkiem, po czym nagą sadza na konia i wywozi do swojego zamku. W jego zamku Różyczka jest jedną z wielu księżniczek i książąt, którzy ku uciesze dworzan paradują nago i otrzymują chłostę złotymi trzepaczkami. Tomy są trzy, każdy kolejny dziwniejszy od pierwszego. To BDSM w czystej postaci - spanking, uległość, sadyzm, masochizm, do tego seks zbiorowy, homoseksualny, a także różne dziwne warianty stosunków seksualnych np. z posągiem. Sama historia jest przesadzona i w ogólnym odbiorze nudna. Za dużo tutaj wszystkiego. Natomiast sławne "50 Shades" to obok tego cyklu bajeczka dla dzieci.

W czasie pomiędzy "Śpiącą królewną" a wielkim "50 Shades" miałam okazję czytania albo spróbowania innych książek z wątkami erotycznymi. I tak do udanych mogę zaliczyć książki Anais Nin jak "Małe ptaszki" lub "Delta Wenus" zawierające opowiadania erotyczne, wysmakowane i przyjemne w odbiorze.
Ciekawą pozycję stanowi też stara chińska powieść "Kwiat śliwy w złotym wazonie". Jest to książka, której do tej pory nie dokończyłam, jednak gdy ją kupiłam nie mogłam się oderwać co skończyło się jedynym oblanym na studiach egzaminem....


Całkowicie nieudana książka to natomiast "Blond Gejsza" - porzuciłam ją po kilku stronach, zażenowana, że takie coś mogło zostać wydane (Erica Leonard nie pisała jeszcze wtedy  dla szerokiej publiczności).



I tym sposobem dochodzimy do "50 Shades of Grey" - wielkiego bestselleru zeszłego roku. Informacje o nim znalazłam na kilku stronach internetowych i w kilku kobiecych czasopismach. Książka miała być odważna, ciekawa, pełna wątków BDSM i zdecydowanie niegrzeczna. Zachęcona tymi recenzjami kupiłam ją w wersji angielskojęzycznej i faktycznie przeczytałam w kilka dni. To pozycja która wciąga - jesteśmy ciekawi, co będzie dalej ale też niezwykle irytuje. Przeczytałam wszystkie trzy tomy, ciekawa zakończenia i się rozczarowałam. Czytając "50 Shades Freed" robiłam sobie tygodniowe przerwy i przeskakiwałam wszystkie opisy seksu.  Dawno mi się nie zdażyło, żeby coś co jest tak wciągające było zarazem tak irytujące. Styl i język powieści - mówią o oryginalnym języku, nie tłumaczeniu - woła o pomstę do literackiego nieba. Akcja ogólnie jest nudna i brakuje jej potencjału.
W "50 Shades of Grey" mamy idealnego faceta, który zakochuje się w szarej myszce (znamy, oczywiście wątek stary jak świat). Ta szara myszka - Anastasia Steele jest chyba jedną z najbardziej irytujących bohaterek w literaturze. Idealny facet - Christian Grey wcale nie jest lepszy, bardziej denerwuje niż fascynuje. Łączy ich związek uległości - dominacji, który nie do końca wychodzi bo Anastasia tak napradwdę nie wie na co się pisze... Obok opisów seksu, który zawsze kończy się wielokrotnymi orgazmami, mamy opisy rozdygotanej Anastasii, która nie wie czego chce i ciągle nie jest niczego pewna. Obiecywanego BDSM tu jak na lekarstwo.
Po przeczytaniu tego cyklu miałam autentycznego kaca moralnego, wynikającego z poczucia winy, że taki chłam mi się podobał na tyle, że poświęciłam mu swój czas.

Po "50" zrobiłam sobie przerwę od takiej literatury omijając wszelkie nowości szerokim łukiem.

Ostatnio w ręce wpadły mi dwa erotyki polskich autorek z "Serii z Tulipanem". Chodzi mi o "Mistrza" Katarzyny Michalak oraz o "Szkołę Żon" Magdaleny Witkiewicz. To idealna literatura na lato i urlop. Lekka, przyjemna i wciągająca. Wątki erotyczne nie są wulgarne, skupiają się na przyjemności kobiety i uczuciach. Widać, że to erotyki na wyższym poziomie niż seria E.L.James, pisane przez autorki, które mogą pochwalić się swoim dorobkiem.

W "Mistrzu" mamy obok wątków erotycznych wątki kryminalne, wciągające chociaż raczej proste i bez specjalnie zawiłej intrygi. Jest to opis dużych pieniędzy, pięknych miejsc, fascynujących mężczyzn i kobiet. Zaczyna się jak kryminał mafijny, potem powoli rozwija. Są tu zabójstwa, tajemnica i rozwój uczucia między zakładniczką a jej porywaczem (moim zdaniem syndrom sztokholmski głównej bohaterki). Czyta się tą książkę niezwykle szybko, wręcz nie można się od niej oderwać, jednakże sami bohaterowie są jej najsłabszą stroną. Książka ma potencjał. ale nie wykorzystany do końca. Za to na pewno umili popołudnie.


"Szkoła żon" jest zupełnie inna. Nie nastawiałam się na erotyk, raczej na powieść w stylu "Opowieści niewiernej" tej samej autorki. Tymczasem przeżyłam zaskoczenie, ale miłe. Książka skupia się na kobietach, relacjach między nimi i mężczyznami w ich życiu. Każda z bohaterek ma inny bagaż doświadczeń i musi odnaleźć swoje szczęście i odkryć wewnętrzną siłę. Główne bohaterki to cztery zupełnie różne kobiety, który z innych powodów trafiają do tajemniczej "Szkoły żon". Ani bohaterki, ani czytelnik nie spodziewa się czym szkoła tak naprawdę jest. Ta tajemnica powoduje, że książkę czyta się szybko i z dużym zainteresowaniem. Całość ciekawie się rozwija i bardzo wciąga. Bohaterki dają się lubić a akcja nie pozwala się oderwać, niestety tylko do pewnego momentu, po którym następuje powolne zakończenie - jak na mój gust zbyt "amerykańskie". Książkę warto przeczytać.

To byłoby na tyle.
Są erotyki lepsze i gorsze. Jedne mają w sobie pewne wysmakowanie i pretendują do literatury wyższej, inne z założenia są czytadłami na letnie popołudnia, dużo plasuje się w kategorii prostych powieści z dodatkowym smaczkiem. Każdy może wybrać coś dla siebie.

Dziękuję za uwagę! :)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rick Yancey - Piąta Fala "Bezkresne morze"

Elias Canetti - Auto da Fe